Rozmawiając z osobami, które jakiś czas temu zostały porzucone lub porzuciły (według mnie nie ma czegoś takiego jak „wspólna decyzja” w kwestii rozstania) faceta / dziewczynę widzę, że jesteśmy niesamowicie uzależnieni od poczucia wygranej. Nie ma znaczenia czy to nam powiedziano „naaara” czy to my spakowaliśmy majtki – zawsze, każda ze stron chce mieć to wewnętrzne poczucie, że wygrała, czyli jest górą.
W sumie racja – przeświadczenie o tym, że ktoś po prostu już Cię nie chce jest potwornie dołujące i popychające w kierunku kozetki pierwszego lepszego psychologa. Z drugiej jednak strony tak sobie myślę – a może właśnie pogodzenie się z faktem, że ktoś znając nas dobrze nie ma ochoty kontynuować znajomości powinien dać nam do myślenia – jak to powiedział kiedy jeden z moich kolegów „pięknych i mądrych kobiet się nie rzuca!”…hmmm?
Podsumowując (i generalizująco bo inaczej się nie da):
– po rozstaniu lubimy pocierpieć, jest na to potrzebne, że przejść ze stanu żałoby do normalności
– rozpaczliwie potrzebujemy poczucia, że to druga strona straciła a my wygraliśmy „znajdę sobie lepszą / mniej zazdrosną”
- do tego dochodzi często irracjonalna potrzeba natychmiastowego powrotu - chcę wrócić do tego co znam, bez względu na to czy było dobrze czy źle, "chcę to bo to jest MOJE"