Gdy pierwsze emocje opadły, a ja myślałam, że umrę (była to jakaś 9 minuta treningu) zaczęłam nieco uważniej obserwować współ-ćwiczące ze mną kobiety i dziewczyny.
Bez większego problemu podzieliłam je od razu na grupy:
1. Jestem piękna – niby jest sobota, 10 rano, ćwiczymy, pocimy się a tu patrzysz na taką i nie wierzysz. Pięknie pomalowane tipsy, makijaż jak na premierę w operze, idealnie dopasowane ciuchy, buty, mierniki wszystkiego podoczepiane do wszelkich możliwych części ciała… A sama jakość ćwiczeń wykonywana przez Panią Piękną? Żenująca. Po najmniejszej linii oporu- strach się oprzeć bo paznokieć pęknie lub włosy się potargają.
2. Jestem najlepsza – wyglądają bardzo „PRO” – ubrane niby szaro-buro ale matki biją po oczach. Stają w pierwszym rzędzie, tuż za trenerką i ostentacyjnie rozgrzewają przed zajęciami. Śmiać mi się trochę chciało – dziewczyny to tylko głupi fitness a nie maraton;)
3. Jestem gruba – kategoria wagowa „super-ciężka”. Stają na środku sali, sprawdzając rozłożonymi ramionami czy nikt ich nie dotknie. Ćwiczą z nadzieją, że w ten oto sposób spadnie jedynka z wagi a zostanie wynik dwucyfrowy. Szkoda – widać, że chciałby a tu jednaj chyba nie tędy droga
4. Jestem nowa – i to jestem właśnie ja! Ubrane jako tako, bez pomiarów i ręcznika na karku, mylą kroki. Te szybkie przejścia z Heel Back do V – Step śniły mi się po nocach
5. Po co ja tu jestem? – to moja ulubiona grupa. Najczęściej młode dziewczyny, które przyszły bo … no właśnie. Gdy tylko instruktorka nie patrzy szybko przestają ćwiczyć, biorą lżejsze ciężarki niż zalecane itd. Kochane moje – to już nie jest szkoła. Tu się przychodzi dla siebie a nie dla mamy, taty czy pani nauczycielki!