Jakiś czas temu doszłam do wniosku, że warto odkurzyć stare znajomości i odezwać się do dawanych koleżanek. Szczególnie te, które mają dzieci wzbudziły moje zainteresowanie - cóż potencjalny materiał socjalizacyjny dla Bruna. Odezwałam się do dwóch dawnych psiapsiółek z czasów licealnych i po kilku tygodniach (?!) udało się nam ustalić termin spotkania.
Osobiście preferuję spotkania na spacerach / salach zabaw itp. - w każdej chwili można zwiać, nie ma problematycznych zabawek i małej przestrzeni. Niestety brzydka pogoda i ogólna niechęć koleżanek do sali zabaw sprawiły, że spotkanie miało się odbyć u mnie w domu (to był pierwszy błąd).
Przygotowaliśmy z Brunkiem zabawki i przekąski, posprzątaliśmy tyle o ile i czekaliśmy na dziewczyny.
Dzwonek do drzwi i tu zaczyna się 5 godzinny koszmar.
Na wstępie matka dwuletniej "BU" oznajmiła Brunkowi "Jej nie wolno niczego zabierać - Bu gryzie". Gdy to usłyszałam to nieco mnie zamurowała "A co tu jest do ciężkiej cholery pies?", ale nic, trzeba być twardym.
Matka Majeczki na początku zebrała większość zabawek, bo dla jej rocznej córeczki się nie nadają. "A Ty nie masz jakiś normalnych zabawek?!" - zapytała Brunka, który pytania nie zrozumiał.
Jeszcze w tym momencie moje nastawienie do Majeczki i "BU" (kurde, nie można mówić "Baśka"??) było dość pozytywne. Niestety dalsze wydarzenia zmieniły je znacznie.
"Bu" i jej mama
Jak się okazało mama "Bu" to pani psycholog i psychiatra w jednym. Jako, że mam kilku znajomych w tych profesjach nie mogłam uwierzyć w to, co widzę i słyszę w wykonaniu tej dziewczyny. Za każdym razem, gdy Bruno zabierał jakąś zabawkę moja reakcja wyglądała tak "Brunek, daj się pobawić Bu. Samochód jest Twój i nikt go nie zabierze - ona sobie tylko ogląda. Może my puścimy samochodów do niej a ona do nas?". Reakcja matki "bu" "Oooj a ja się nie zgadzam żebyś jej zabierał!" po czym podchodziła do dzieciaków i (UWAGA!) podnosiła Bruna i stawiała kilka kroków od swojej córki. Robiła to w MOIM domu. Co to miało być?
Bu natomiast nie wydała z siebie przez 5 godzin wizyty (UWAGA! - 5 godzin) żadnego dźwięku poza sapaniem i chachaniem. Nie korzystała także z rąk - ona po prostu leżała do każdego z otwartą paszczą i po prostu gryzła jak wściekły ratlerek. Na rany Chrystusa- co za świat?
Majeczka i jej mama
Maja, (bo tak się nazywa dziecko jak mniemam) jest idealna - nie choruje, je wszystko i w odpowiednich ilościach, cudownie się bawi, rozwija i jest genialna. Do tego przesypia całe noce od urodzenia. Ideał! Jej mama planuje jeszcze dwoje albo troje.
W sumie to trudno mi coś o niej powiedzieć - leżała i lizała podłogę przez większość czasu.
Drogie matki!!
Jeżeli nie stać Was nawet na odrobinę krytycznego spojrzenia na własne dzieci to darujmy sobie rozmawianie o nich - ja nie mam ochoty słuchać polukrowanych ściem, bo wiecie o? NIE ma idealnych dzieci. NIE ma. Serio!
Jeżeli nie jesteście w stanie wychować swoich dzieci na tyle, aby nie stwarzały zagrożenia dla otoczenia to błagam nie próbujcie się ze mną umawiać, bo ja się mogę zająć przywołaniem ich do porządku a to może Was zszokować.
I po trzecie - wizyta, która polega na wyciu i szarpaniu powinna trwać krótko. Ja nie mam problemu z wyjściem na wet po kilkunastu minutach, jeżeli dziecko ma zły dzień albo coś-tam-innego. Nie przesiaduj u mnie godzinami chyba, że się znamy, kochamy i z dzióbków sobie pijemy.
cmok :)