Ostatni raz byłam na pogrzebie prawie 20 lat temu kiedy umarła moja babcia. Pomimo, że spędzałam u niej wakacje, robiła dla mnie komiczne swetry na drutach i hodowała miłe kozy pierwsze co pojawia mi się przed oczami na wspomnienie o babci to otwarta trumna i babcia ubrana w jakąć beznadziejną garsonkę z różańcem wplecionym w dłonie.
Podeszła do mnie jedna z ciotek i zapytała z wyrzutem "A Ty co? Po babci nie płaczesz?!". Jakoś nie potrafię płakać na zawołanie. Zawsze byłam w tym słaba - jak się kończyły kolonie i wypadało na pożegnanie zanosić się płaczem byłam jedyną, która tego nie robiła. Pomimo trzymania cebuli w chusteczce.
Obiecałam sobie, że nie chcę wspominać bliskich jako bladych trupów leżących w trumnie. Nie chcę słuchać lamentów dalekich krewnych i znajomych.
Wolę zarzucić na ramiona sweter od babci i przejść się jej ulubioną ścieżką. Płacz niewymuszony, pełen wspomnień, taki, którego nikt nie widzi jest prawdziwym pożegananiem.
1 listopada nie bywam na cmenatrzach. Albo się pamięta, albo nie.