Nie bez powodu stawiam je na pierwszym miejscu. Moim zdaniem lekka, pyszna kuchnia oparta na świeżych warzywach (podstawa sałatki horiatiki), doskonałych oliwkach i winie (!) nie ma sobie równych. 99% spróbowanych przez nas potraw okazywało się strzałem w 10. Czy to delikatne bezmięsne dolmades, czy popularne souvlaki, czy jeden z perfekcyjnych deserów np. kadaifi. Kuchnia grecka od np. hiszpańskiej różni się tym, że jest LEKKA. Na Majorce nie mogłam znaleźć nic dla siebie – ostre paprykowe kiełbasy, ciężkie sosy, duszone i tłuste mięsa… Absolutnie nie moja bajka. W Grecji miałam poczucie, że nie muszę aż tak starannie wybierać miejsca na obiad – knajpa przed którą stoję prawdopodobnie będzie miała bardzo smaczne dania J
Cóż trafiają się wyjątki (powinnam o tym napisać). Jednym z nich jest restauracja Panorama przy plaży Elafonisi – totalnie nieporozumienie (surowe ziemniaki w Moussace itd. Odradzam!
Pamiętam, że jadąc pierwszy raz na Kretę obawiałam się trochę efektu „Czy to Bałtyk po mocniejszym sztormie?” Na szczęście plaże takie jak Balos, Elafonisi (Kreta) oraz Navagio, Gerakas i Laganas sprawiły, że zrozumiałam pojęcie “europejskich Karaibów”.
4. Przemili ludzie – nie jest to udawana życzliwość. Kalimera w lokalnym sklepiku brzmi znacznie bardziej pozytywnie niż „Ola! W Madryckiej kawiarni”.
5. Blisko i idealnie pogodowo. Dwie i pół godziny w samolocie to żadne problem dla małego dziecka nie wspominając o dorosłych – zanim się zorientujesz jesteś np. na wyspach jońskich (moich ukochanych).
I tak oto kolejny raz wybieram się do Grecji ku zdziwieniu i roczarowaniu otoczenia – Znowu? Już tam byłaś! / Mogłabyś wyjechać do Tajlandii – macie za co! / W Grecji porywają dzieci!