Większość osób na pytanie „Co u Ciebie słychać?” odpowiada:
1. „kiepsko… (i tu zaczyna się opowieść o złym szefie, nadgodzinach, zdradzającym facecie, niegrzecznych dzieciach, dziurawych drogach – to przez Tuska, złej pogodzie – to też przez Tuska itd.)”
2. „dobrze, wszystko ok… (po czym następuje lista zażaleń i narzekań)
Wiem, że lepiej jest po egzaminie powiedzieć, że poszło słabo, nie uczyłam się prawie nic i dostać 5 niż przyznać, że zakuwałam przez tydzień a wyszła z tego marna trója.
Szkoda, że boimy się zaryzykować i przyznać, że na czymś nam zależy, że jest dobrze, że coś się udało. Perspektywa zderzenia z rzeczywistością gdy „to coś” utracimy zbyt nas przeraża – musielibyśmy przyznać się do porażki a tego przecież nikt nie chce. Bezpieczniej jest zawsze obstawić, że jest gorzej niż faktycznie.
Ja przez większość życia też taka byłam. Marudna, niezadowolona z tego „jak jest”, w ciągłym oczekiwaniu na „coś super”. Zmieniłam to podejście gdy dotarło do mnie czym jest prawdziwe „do dupy”. Może tak powiedzieć człowiek, u którego zdiagnozowano raka, kobieta, która 4 raz poroniła, student, który od 3 lat siedzi na bezrobociu bo nie potrafi się życiowo ogarnąć. Nie będę pisać o głodzie na świecie bo to takie banalne.
Warto jednak doceniać to co jest „słabe” bo może się zmienić na prawdziwe „do dupy”.
No to „Co słychać?” J