Naprawdę daleko mi do ckliwej mamuśki plączącej na scenach pocałunku w kinie, ale gdy siedząc w jednym z zapomnianych pokoi domu moich dziadków dorwałam się do zakurzonego pudełka z listami to było coś metafizycznego.
Patrzyłam na koperty, pożółkle kartki, załączone zdjęcia (pozowane i często słabo wykadrowane, ale i tak piękne!) i czułam jak serce mi wali, ciarki przechodzą po plecach. W naszym aktualnie do granic możliwości skomputeryzowanym świecie, gdzie tylko posty, wpisy i online’owe znajomości mają znaczenie, w świecie, w którym „like” załatwia sprawę a przegląd zdjęć koleżanki pozwala poznać jej ostatnich 10 lat życia to było wyjątkowe przeżycie.
Listy mają niezwykłą moc. Komentarza nie pokażesz ze wzruszeniem swoim wnukom. Nawet gdyby technicznie było to możliwe to uroku w tym za grosz.
Może warto napisać kilka słów – potrafilibyście jeszcze?